Porządek społeczny można zbudować tylko na jednym z dwóch wykluczających się fundamentów: albo wszystko jest dozwolone poza tym, co jest zakazane; albo wszystko jest zakazane poza tym, co jest dozwolone. Wszelkie karty praw właśnie są przykładem par excellence, że żyjemy w tym drugim porządku. Jaki sens miałoby wypisywanie co nam wolno, jeśli wszystko byłoby dozwolone poza tym, co jest zakazane? Oczywiście, deklarując co ludziom wolno, jednocześnie (świadomie bądź nie) osoba deklarująca, zakłada dorozumianą zasadę, iż wszystko inne może nie być wolne. Status wszelkich innych działań, niewypisanych na kartach praw, jest co najmniej wątpliwy, a biorąc pod uwagę mentalność większości ludzi ustanawiających prawa, najpewniej przesądzony: nie wolno nam niczego, na co nie dostaliśmy zgody pana.
Problem z tym porządkiem nie ogranicza się wyłącznie do tego, że gwałci on reguły sprawiedliwości. Nie może być mowy o sprawiedliwości tam, gdzie karane są czyny niegwałcące zasad sprawiedliwość oraz tam, gdzie czyny gwałcące zasady sprawiedliwości karane nie są. Jeśli zakładamy zakaz dla wszystkich czynów (i sprawiedliwych, i niesprawiedliwych), o ile nie udowodni się najpierw, że dany czyn jest sprawiedliwy, to taki porządek oczywiście sprawiedliwy nie może być. Ale jest gorzej: ten porządek gwałci podstawowe pryncypia logiki.
Otóż porządek ten zakłada, że dane działanie nie jest wolne dopóki, dopóty ten, kto chciałby je podjąć, nie udowodni, że ma do niego prawo. W praktyce oznacza to, że wolne działanie są okrzykniętymi wolnymi, jeśli udowodni się, że nie niosą za sobą krzywdy. To nie ten, kto ma obiekcje względem działania musi wykazać, że działający nie może tego uczynić, gdyż złamie wtedy regułę. Odwrotnie – to człowiek musi nieustannie wykazywać, że jest wolny; innymi słowy, musi wykazywać, że każde jego działanie może zostać wykonane, gdyż nie przemawiają za nim żadne racje, aby było zakazane. Jeśli mu się nie uda tego wykazać – z definicji zakłada się, że nie wolno mu działać. Z definicji nie jest wolny, pomijając te akty, które zdołał udowodnić, iż ma do nich prawo. Na pierwszy rzut oka, dla niewprawnego mózgu w myśleniu logicznym, ta zasada wydaję się mieć pewne korzyści: nie dopuszczamy do potencjalnej krzywdy, która mogłaby wyniknąć, gdyby sytuacja miała się odwrotnie, tj. gdyby wolne były wszystkie działania, za wykluczeniem tych, które zostały zakazane. Ale problem pojawia się gdy wgryziemy się w temat głębiej. Problem pojawia się, gdy zrozumiemy czym się różni falsyfikacja od weryfikacji.
Jedna z podstawowych zasad logiki głosi, że nie da się sfalsyfikować negacji. Jeżeli ktoś mówi, że nie masz prawa działać dopóki, dopóty nie udowodnisz, że Twoje działanie nie przyniesie żadnych szkód – to prosi Cię o rzecz niemożliwą. Nie jesteś w stanie wykazać, że dane działanie nie może być szkodliwe, bo każde działanie potencjalnie może przynieść nieskończenie wiele skutków. Jeśli miałbyś falsyfikować każdy skutek po kolei to i tak nie osiągnąłbyś wszystkich, bo kreatywny intelekt mógłby wyciągnąć z kapelusza coraz to nowsze potencjalne zagrożenia. Jeśli ktoś żąda od Ciebie udowodnienia, że jesteś niewinny albo że jesteś wolny, to po prostu robi z Ciebie idiotę. Zawsze można wymyślić kolejny argument, który musiałbyś sfalsyfikować – i mogłoby się to ciągnąć praktycznie w nieskończoność.
Z kolei każde zastrzeżenie, że jesteś winny albo że dane działanie powinno być zakazane, da się zweryfikować. I właśnie dlatego ciężar dowodu zawsze powinien spoczywać na tym, kto wnosi zastrzeżenia co do Twoich działań. Zawsze powinieneś być uważany za niewinnego (o ile nie udowodni ci się winy). Analogicznie Twoje działania są wolne, o ile ktoś nie udowodni, że powinny być zakazane. I analogicznie Twoja własność przysługuje Tobie, o ile ktoś nie udowodni, że nie masz do niej tytułu.
Przesłanki te nie są wynikiem opinii, smaku, subiektywnych odczuć odnośnie liberalnych preferencji politycznych czy reguł sprawiedliwości; przeciwnie, one nie podlegają dyskusji. Są ugruntowane w logice. Ten kto przemawia przeciw nim, opowiada się za irracjonalizmem.
Żyjemy w porządku zasadniczo nie mającym nic wspólnego nie tylko z liberalizmem, ale – co gorsza! – z rozumem.