„Reguły prawa wyodrębniają się od reszty reguł pod tym względem, że odczuwa się je i uważa za zobowiązania jednej osoby oraz uprawnione roszczenia innej. Reguły te znajdują swoją sankcję nie tylko w motywach natury psychologicznej, ale także w określonym społecznym mechanizmie wiążącej siły, opartym […] na wzajemnej zależności i wyrażającym się w równoważącym się szeregu wzajemnych usług […].”
— Bronisław Malinowski, Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich; Życie seksualne dzikich; Warszawa 1984, s. 45
Czytałem ostatnio nową książkę dr. Mateusza Machaja pt. „Kapitalizm, socjalizm, prawa własności” i zamiast recenzji postanowiłem napisać kilka swobodnych uwag o prawie naturalnym i konwencjach. Książka omawia przede wszystkim wkład Misesa, Hayeka i innych ekonomistów w słynną debatę lat 20-30 XX wieku nad możliwością efektywnego gospodarowania w warunkach gospodarki centralnie planowanej. Machaj podkreśla argument Hoppego, że to nie istnienie rynków per se uniemożliwia efektywne funkcjonowanie państwowej gospodarki czy innego upaństwowionego obszaru życia społecznego, tylko brak własności prywatnej (rynki są wtórne względem własności – podobnie zresztą pisał Anthony de Jasay w eseju pt. „Czy własność jest mitem?”).
Wszystko jest w tej książce świetne. Najmniej jednak podobał mi się rozdział o prawie naturalnym. Słusznie przedstawiona jest opozycja prawa naturalnego względem prawa stanowionego (legislacji), ale pominięta jest w zasadzie cała przepaść prawa zwyczajowego, konwencji społecznych i obyczajów, tradycji, nawyków społeczeństwa, tabu, nakazów i zakazów regulowanych przez kulturę, które znajdują się pomiędzy tymi dwoma zbiorami reguł.
Warto zwłaszcza w tym kontekście zwrócić uwagę na instytucję konwencji społecznej, o której wiele w ostatnich latach pisał Anthony de Jasay bazując głównie na przemyśleniach Davida Hume’a z III księgi Traktatu o naturze ludzkiej oraz najnowszych badaniach w dziedzinie teorii gier (na tym polu jestem zupełnym laikiem, ale zdaje się, że de Jasay zainspirował się głównie pracami słynnego noblisty, Johna Nasha).
Osobiście uważam, że z prawem naturalnym jest jak z Bogiem – istnieją rozsądne argumenty za ich istnieniem, niemniej materia ta nie powinna być przedmiotem rozprawy naukowej, gdyż jest niefalsyfikowalna. Jest kwestią subiektywnego odczucia i intuicji, względem których nie ma obiektywnych środków falsyfikacji. Natomiast w przeciwieństwie do prawa naturalnego, konwencja społeczna jest faktem historycznym i/lub antropologicznym, który można badać metodami naukowymi. To właśnie David Hume odkrył, że własność, umowa i sprawiedliwość są konwencjami społecznymi, których wyłonienie się było zdeterminowane naturą ludzką (racjonalny egoizm) i środowiskiem naturalnym (rzadkość dóbr).
Konwencja w ujęciu Hume’a to nie jest tylko prosty zwyczaj, jak łowickie pasiaki i 12 potraw na wigilijnym stole. Konwencja to równowaga behawioralna – mechanizm koordynacji i wzajemnego dostosowania na wzór koordynacji rynkowej. Hume w swoim magnum opus, aby wytłumaczyć działanie konwencji, kreśli paralelę wioślarzy na statku – nikt z nikim nie podpisał umowy jak wiosłować, nikt nie dostał rozkazu z góry jak ma wiosłować, nie ma „naturalnych” przyczyn w tym względzie, a jednak każdy z wioślarzy spontanicznie koordynuje swoje działania ze sobą nawzajem, tak aby równomiernie wiosłować i posuwać statek na przód jak najszybciej.
Łatwo wyobrazić sobie liczne przykłady takich konwencji, które w dzisiejszych czasach są wypierane przez prawo stanowione. Dla przykładu: jazda po lewej stronie jezdni w Anglii jest konwencją społeczną, która zarówno spontanicznie się wyłoniła, jak i spontanicznie jest egzekwowana. Gdyby dziś zniknął angielski rząd, jego prawo i jego instytucje egzekwujące je (policja, sądy, etc.), to mimo to porządek na ulicach nie zawaliłby się – i nie jest to bynajmniej zasługa prawa naturalnego. Jest to kwestia spontanicznej równowagi – ludzie nawykli do jeżdżenia po lewej stronie i gdyby ktoś zaczął jeździć po prawej, to zostałby po prostu zatrzymany i tak czy inaczej ukarany (wysokość kary, jak i obowiązek jej nałożenia z czasem same stałyby się konwencjami społecznymi). W niczyim interesie nie jest łamanie tej konwencji. Analogicznie sytuacja się ma z wolnością, własnością, dotrzymywaniem umów (wzajemnych obietnic) i sprawiedliwością (egzekwowaniem reguł, czyli karaniem za ich łamanie).
Według Hume’a konwencja to kształtujące się poczucie wspólnego interesu i potrzeba spontanicznej współpracy i koordynacji interesów jednostkowych; koordynacji, która ewoluuje w toku wzajemnych dostosowań – w wyniku wzajemnych oczekiwań i antycypacji wzajemnych strategii względem wzajemnych działań – w wielowiekowym procesie prób i błędów, dzięki któremu ludzie uczą się, jak postępować – co wolno, a czego nie wolno. Konwencja to wspólna dla całej społeczności wiedza o tym jak należy i jak nie należy postępować. Z każdym pokoleniem, w toku doświadczeń, ludzie uczyli się coraz więcej o tym, że dobrowolna współpraca jest bardziej korzystna dla wszystkich niż rozbój i wyzysk. Dzięki wychowaniu doświadczenia te przekazywane są kolejnym pokoleniom, a wraz z nimi poczucie indywidualnego, swojego własnego interesu w zachowaniu cudzej własności i szanowaniu wolności innych ludzi. W równowadze popytu i podaży (rynku) akumulowany i przekazywany z pokolenia na pokolenie jest kapitał – w humeowskiej równowadze behawioralnej (sprawiedliwości) akumulowana i przekazywana z pokolenia na pokolenia jest wiedza o regułach (tj. pozostających w mocy siłą swego egzekwowania zakazach i nakazach). Podobną paralelę między spontanicznym powstawaniem prawa zwyczajowego a spontanicznym powstawaniem rynku, kreślił Bruno Leoni, inspirując się ładem spontanicznym Hayeka. Tak rynek, jak i sprawiedliwość istnieją dlatego, że ludzie są w stanie się uczyć i przekazywać swoją wiedzę potomstwu.
Konwencja społeczna działa w interesie wszystkich członków społeczności, reguluje ład społeczny jak prawo stanowione, ale w przeciwieństwie do niego, nie jest narzucana przemocą wszystkim przez classe politique, tylko jest przyjmowana przez wszystkich dobrowolnie – przez co gwarantuje swoją moralność. Równowaga jest zapewniona dzięki faktowi, że każdemu zależy na tym, żeby każdy inny podporządkowywał się konwencji (nawet złodziej nie chce, żeby go okradziono i nawet złodziej jest świadomy, że naraża się na niebezpieczeństwo, w normalnym kraju śmiertelne niebezpieczeństwo, w kraju parodii sprawiedliwości na niebezpieczeństwo więzienia z telewizorem i kablówką).
Własność, według Hume’a, wyrasta ze stanu natury, w toku starć i wynikających z nich wzajemnych dostosowań, po to, aby zapewnić stałość posiadania. Bez stałości posiadania wszyscy tracą. Jest to gorsze rozwiązanie, mniej optymalne rozwiązanie w niekończącej się „grze” koordynacyjnej, zatem nie może utrzymać się długo, jeśli ludzie racjonalnie dążą do poprawy swojego stanu materialnego. Musi w toku kolejnych dostosowań dojść do ograniczenia konfliktów za pomocą instytucji własności (tj. wyznaczenia co kto może kontrolować), jeśli ludzie racjonalnie realizują interes własny. Podobnie jest z dotrzymywaniem obietnic (egzekwowaniem umów): jeśli ktoś wyraża wobec kogoś obietnicę, że zrobi X, to dobrowolnie poddaje się wykonania X pod groźbą kary za jej niewykonanie. Obietnica, kara za jej złamanie, rozstrzyganie sporu to są konwencje społeczne.
Filozofia polityczna Hume’a dostarcza nam spójnej teorii wyjaśniającej skąd się bierze porządek społeczny w stanie natury. Wyłania się on w efekcie dostosowań się do siebie racjonalnych jednostek dążących do realizacji interesu własnego. Porządek publiczny nie wymaga nadzoru ze strony scentralizowanej władzy. Uporządkowana anarchia nie tylko jest możliwa, ale i jest lepsza od państwa tak pod względem efektywności egzekwowania reguł sprawiedliwości i zachowania ładu społecznego, jak i pod względem moralności, gdyż w przeciwieństwie do państwa nie wymaga przymusowego poddaństwa społeczeństwa względem tej jego części, która akurat sprawuje władzę polityczną. Do takich wniosków własnie prowadzi nas ‚niewidzialna ręka” ładu społecznego Davida Hume’a.
Na koniec kilka cytatów z de Jasaya:
„Jednak jego [Hume’a – przyp. mój] drugi krok jest daleki od bycia dobrze znanym — w istocie, w całkiem zdumiewający sposób antycypuje ostatnie postulaty w teorii społecznej: konwencja jako równowaga koordynacyjna, za pomocą której dobroczynne reguły zachowania kształtują się w całkowicie nieprzymuszony sposób. Niemal każdy będzie dobrowolnie przestrzegać reguł wspólnie uzgodnionego postępowania, ponieważ niemal wszyscy inni tak robią. Dostrzega on, że zaburzenia społeczne wynikają głównie z tego, że dobra charakteryzuje „łatwa zmiana ich miejsca oraz ich rzadkość” (s. 572). Brak bezpieczeństwa własności wystąpiłby wtedy, gdyby niemal wszyscy nie uznawali, że wzajemny szacunek dla własności prowadzi do dobrobytu, a złamanie tej zasady prowadzi do nędzy w „stanie odosobnienia i opuszczenia” (s. 571). Współczesnymi słowami powiedzielibyśmy, że konwencja polegająca na szanowaniu własności wyłania się jako najlepsze rozwiązanie oparte na stanie równowagi bez końca powtarzającej się niekooperacyjnej „gry” koordynacyjnej. Sytuacja jednostronnego wywłaszczenia innych nie może trwać bez końca, gdyż wzajemna przemoc jest mniej korzystnym stanem równowagi, zubażającym wszystkich.
Odkrycie przez Hume’a konwencji społecznej jako samodzielnie egzekwującego się środka ochrony uporządkowanej dystrybucji własności, formowanej przez dobrowolne transakcje, było mistrzowskim posunięciem. Ustala, iż porządek i dobrobyt nie zależą od rządu, bo reguły mogą wyłonić się i regulować zachowanie bez udziału twórcy reguł i ich wykonawcy. W jego słowach, których nigdy dość cytować: „stałość posiadania, przekazywania własności za zgodą właściciela i wypełniania przyrzeczeń. Te prawa więc są wcześniejsze niż władza” (s. 620).”
http://mises.pl/blog/2014/03/26/jasay-wlasnosc-mitem/„Innym rozwiązaniem [problemu dóbr publicznych – przyp. mój] jest stan natury, w którym państwo nie interweniuje (albo nawet nie istnieje), a każdy wkład w produkcję dóbr publicznych jest dobrowolny. Powszechna opinia w ekonomii głównego nurtu utrzymuje, że dobrowolne wkłady byłyby nieracjonalne; stąd dobro publiczne albo nie mogłoby być wyprodukowane w ogóle, albo tylko do poziomu poniżej optymalnego. Kryteria optymalności są podważalne, ale nie jest to miejsce na roztrząsanie tego problemu. Dla bieżących potrzeb wystarczy nam luźniejsze spojrzenie na powszechną opinię utrzymującą, iż dobrowolne wkłady będą z pewnością albo niewystarczające, albo zerowe. Niewłaściwym rodzajem rozumowania a priori byłoby negowanie możliwości istnienia jednostek, które przywiązują do dobra publicznego wystarczająco wysoką „użyteczność”, aby raczej ponieść wkład w jego koszt, niż pozwolić mu zupełnie zaniknąć, zakładając wymagane prawdopodobieństwo, że wystarczająca liczba innych osób poniesie wkład z tego samego powodu. Sekretem tego dobrowolnego rozwiązania jest opieranie się każdego z ponoszących wkład na wzajemnym prawdopodobieństwie[12], że każdy dostosowuje się w odpowiedni sposób do zachowania każdego innego — na prawdopodobieństwie służącym jako podstawa równowagi koordynacyjnej bądź konwencji.”
„Każdy członek grupy, która ceni dobro publiczne, będzie albo wnosił wkład w jego koszt, albo będzie próbował „jechać na gapę” na koszt reszty, w zależności od jego oczekiwań odnośnie do odsetka członków grupy, który zdecyduje się wziąć udział w finansowaniu dobra. Jeśli spodziewa się bardzo niskiego odsetka, jego wkład byłby daremny; jeśli oczekuje wysokiego odsetka, nie będzie musiał ponosić wkładu. Jeśli nie spodziewa się ani wysokiego, ani niskiego odsetka osób ponoszących wkład, jego własny wkład mógłby mieć wystarczające prawdopodobieństwo, aby być kluczowym dla dostarczenia danego dobra, a ryzyko jego niedostarczenia wydawałoby się wystarczająco wysokie, aby zniechęcać do „jazdy na gapę”. W tym przedziale, prawdopodobieństwo wybrania przez niego poczynienia wkładu byłoby maksymalne. W stanie równowagi każda faktyczna osoba ponosząca koszt dobra publicznego byłaby skłonna raczej kontynuować udział w kosztach, niż zaprzestać i narażać się na ryzyko niepowodzenia wytworzenia dobra.”
http://mises.pl/blog/2014/04/25/jasay-monopolu-egzekwowania-regul/„Tutaj docieramy do sedna problemu, dlaczego ludzie w niektórych społeczeństwach zachowują się przeważnie dobrze, podczas gdy w innych zachowują się tak często źle. Prawo, nawet w najlepszym wydaniu, kontroluje tylko małą cząstkę ludzkiego zachowania. W najgorszym wydaniu ma aspiracje, by kontrolować dużą część ludzkiej aktywności, choć zwykle mu się to nie udaje. Znacznie ważniejszy od systemu prawnego jest znacznie starszy i głębiej zakorzeniony zbiór niepisanych zasad (mówiąc technicznie: spontanicznych konwencji) zabraniających i nakładających sankcje za delikty, wykroczenia i nieuprzejmości, które razem określają, co każdy z nas może robić, a tym samym, co każdy z nas nie ma prawa czynić innym. Jeśli te reguły są zachowane, wszyscy są wolni, własność jest bezpieczna, a każda dwuosobowa transakcja jest korzystna dla obu stron (choć osoby trzecie mogą być narażone na negatywne efekty zewnętrzne — ponieważ reguły nie likwidują konkurencji czy też ogólnych trudów życia codziennego).
To w jakim stopniu te zasady są zachowane, zależy od tego, jak dobrze dzieci są wychowywane, od stanów wojny lub pokoju oraz od innych fundamentalnych czynników, których nie trudno się domyślić. Jednak najbardziej bezpośrednim czynnikiem jest skuteczność sankcji. Wymierzenie kary za złe zachowanie zawsze wiąże się z pewnym kosztem dla dobrze zachowującego się, który bierze na siebie jej wymierzanie. On oraz ci, którymi się opiekuje, a którzy korzystają na tym, że złe zachowanie jest karane, a tym samym zniechęca się do niego, mógłby skorzystać nawet bardziej, gdyby karanie było czynione i jego koszt był ponoszony przez kogoś innego. Racjonalna kalkulacja może powiedzieć mu, że biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo podjęcia się przez innych tego, czego on by się nie podjął, najlepszym rozwiązaniem jest podjąć się tego samemu.
Jeśli wszyscy lub większość kalkulują w ten sam sposób, wszyscy albo większość będzie wnosiła wkład w zniechęcenie do złego zachowania i koszt dla każdego będzie odpowiednio niższy. Karanie naruszenia zasad przez jednostkę bądź więcej osób, szczególnie w ramach grup współpracowników, także stanie się konwencją, jedną z podstawowych zasad, której złamanie będzie z kolei zwykle sankcjonowane poprzez wymierzanie kar sięgających od nagany i chłodnego traktowania do ostracyzmu i bojkotu biznesu.”
http://mises.pl/blog/2014/01/22/jasay-dziedzictwo-etatyzmu/„Uporządkowane praktyki społeczne, które koordynują zachowanie jednostek tak, aby wytworzyć wydajną i pokojową współpracę, mogą być wymuszone przez prawo i regulację. Dzisiaj wiele naszych praktyk jest w istocie w ten sposób podyktowanych — wiele z nich, ale nie wszystkie. Niektóre ważne i wiele mniej istotnych, lecz przydatnych, jest przedmiotem konwencji (convention).
W przeciwieństwie do prawa, które musi polegać na zasadzie poddaństwa, konwencja jest dobrowolna. Jest to spontanicznie wyłaniająca się równowaga, w której każdy wybiera sposób zachowania przynoszący najlepszy rezultat, jeśli inni będą się zachowywać w sposób, który on przewiduje. W tym wzajemnym dostosowaniu do siebie nikt nie może sprzeniewierzyć się równowadze i oczekiwać z tego korzyści, ponieważ przewiduje, że będzie za to ukarany przez innych również odchodzących od równowagi. W przeciwieństwie do prawa, które zależy od egzekwowania, konwencja jest tak więc samoegzekwująca. Jej moralna pozycja jest zapewniona, bo utrzymuje dobrowolność.
David Hume był pierwszym ważniejszym filozofem, który w sposób systematyczny zidentyfikował konwencje w ogóle, a dwie bardzo istotne konwencje w szczególności: własności i obiecywania. „Ład spontaniczny”, fundamentalna koncepcja Hayeka, najlepiej może być zrozumiana w kategoriach konwencji. Wnikliwe wyjaśnienie samoegzekwującej natury konwencji zawdzięczamy Johnowi Nashowi i najnowszym osiągnięciom w teorii gier, które pokazują, że oparte na konflikcie problemy współpracy społecznej, poprzednio uważane za „dylematy” wymagające interwencji państwowej, w rzeczywistości mają potencjalne rozwiązania w konwencjach.”
http://mises.pl/blog/2013/10/28/jasay-liberalizm-luzny-czy-scisly/„Ludzie najczęściej mają moralne intuicje, co jest sprawiedliwe, i skłonni są akceptować określone typy aktów i faktów jak dopuszczalne, podczas gdy inne uważają za niedopuszczalne. Niemniej ani intuicje, anie skłonności nie konstytuują sprawiedliwości, niewykluczone natomiast, że jest przeciwnie: to ona je konstytuuje.
Kiedy ludzie wybierają sposób działania, typ zachowania czy strategię najlepszych odpowiedzi na alternatywne strategie innych osób, muszą nimi sterować efektywne zakazy i nakazy, które mówią im, czego im nie wolno lub – rzadziej – co muszą robić. Owe efektywnie chronione restrykcje pozostawiają obszar działań – normalnie znacznie obszerniejszy od sumy obszarów wyznaczonych przez jednoznaczne zakazy i nakazy – które można podejmować. Obszar ten to rzecz jasna sfera faktycznej swobody. Funkcją pojęcia sprawiedliwości jest ni mniej, ni więcej, jak tylko wyjaśnienie, skąd biorą się owe restrykcje i czemu służą. Wyjaśnienie takie ma pokazać, w jakim sensie owe restrykcje są sprawiedliwe.
Restrykcje takie mogą być rozmyślnie ustanawiane lub też mogą się rodzić spontanicznie. Po prostu dla ustalenia uwagi zapowiem, że pierwsze będę nazywał normami, drugie – regułami.
Norma jest z rozmysłem tworzona przez ustawodawcę, sędziego, który rozstrzyga sprawę i tworzy w ten sposób precedens, sędziego, który szuka precedensu w decyzjach poprzedników, posła głosującego za ustawą, króla wydającego dekret, czy najwyższego kapłana, który interpretuje boskie objawienie. Każdy z tych prawodawców ma władzę stanowienia norm, ale ta skąd się bierze? Może pochodzić od jakieś władzy wyższej i potężniejszej, ale to samo pytanie można powtórzyć względem niej i każdej innej, która mogłoby się pojawić jako nad nią górująca. W alternatywnym rozwiązaniu władza konstytuuje się sama na podobieństwo liny hinduskiego fakira, aczkolwiek nie jest wariant nazbyt przekonujący. I wreszcie prawodawca może swą konieczną władzę wywodzić z mandatu udzielonego raz na zawsze czy też wielokrotnie ponawianego przez tych wszystkich, którzy mają podlegać ustanowionym normom. Teorie polityczne preferują jako standardowe to ostatnie rozwiązanie, a więc: umowę społeczną. Chociaż łatwa retoryka tej hipotezy jest pociągająca, to przecież bardzo poważnie – jeśli nie śmiertelnie – naruszają ją krytyczne zarzuty, które podważają możliwą ważność, a nawet sensowność hipotetycznej jednozgodnej umowy pomiędzy hipotetycznymi osobami w hipotetycznych okolicznościach. Rzeczywista demokracja, gdzie większość implicite akceptuje obowiązuje normy, nie jest najlepszym substytutem owej hipotetycznej sytuacji już chociażby dlatego, że jeśli tylko są normy nie akceptowane przez mniejszość, otrzymujemy obraz daleko odbiegający od tego, czego sprawiedliwość domagałby się od ustroju, w którym władza ma swe uprawnienie czerpać ze wspólnej zgody.
W przeciwieństwie do stanowionych norm, których podstawy obowiązywanie są zawsze hipotetyczne, wątpliwe logicznie i nie dają się wykazać, powstające spontanicznie reguły mają znacznie większą siłę, gdyż w związku z nimi nie pojawiają się problemy prawomocności. Reguły to konwencje powszechnie akceptowane przez zbiorowość, w której żaden członek nie może racjonalnie chcieć, aby inni członkowie ich nie przestrzegali (z normami stanowionymi rzecz ma się inaczej, gdyż w przypadku obywatelskiego nieposłuszeństwa czy strajku podatników ci, którzy występują przeciw normie, chcieliby tego również od innych).
Każda konwencja to zapewniające równowagę rozwiązanie w „grze” skoordynowanych poczynań, której każdy uczestnik wybiera zachowanie najlepsze dla niego, jeśli pozostali gracze wybiorą zachowanie najkorzystniejsze dla nich.
Oto schematyczny obraz, jak taka reguła może powstawać. Przeciwległe skraje głuszy zamieszkują dwa nie utrzymujące kontaktów plemiona, których członkowie często wyprawiają się na łowy czy grzybobranie. Jeśli się spotykają, usiłują zabić jeden drugiego, aby usunąć konkurencję, obchodzą się szerokim łukiem albo podchodzą do siebie z podniesionymi rękami i uspokajającymi uśmiechami. Pierwsze dwa rozwiązania przynoszą gorsze, marne rodzaje równowagi. Aby zaryzykować trzecie, ten, który je podejmuje, ryzykuje, iż drugi nie uwierzy w jego uśmiech i go zabije, jeśli jednak wszystko potoczy się zgodnie z oczekiwaniem, wieść o tym może się rozjeść i więcej osób będzie próbować pokojowego rozwiązania, nie chcąc ryzykować wrogiego starcia, w którym zawsze na dwoje babka wróżyła. Jeśli zasada pokojowych spotkań się przyjmie, oba plemiona wyniosą z tego korzyści w postaci handlu i egzogamii. W ten sposób utrwali się z konwencji wyrastająca zasada „nie zabijaj obcego, który zachowuje się pokojowo”. Wszyscy będą zainteresowani w tym, aby nikt jej nie gwałcił, dlatego też koszt kary, którą trzeba będzie nałożyć na kogoś, kto ją naruszy, zostanie zrównoważony przez zyski czy też nieponiesione straty.
Niebagatelne komplikacje pojawiają się z konwencjami, przy których mamy do czynienia z zawiłą strukturą motywacji, na przykład wtedy, gdy złamanie reguły bardziej się opłaca od posłuszeństwa, jeśli wszyscy inni jej przestrzegają, albo gdy posłuszeństwo opłaca się tylko wtedy, gdy wszyscy inni go dotrzymują. Problemem może też być pokusa „jazdy na gapę” wtedy, gdy koszta kary za pogwałcenie reguły ponoszą wszyscy (co jest wersją dylematu dóbr publicznych). Jakiekolwiek jednak trzeba byłoby rozwiązać problemy, widać zupełnie wyraźnie, że istotne konwencje faktycznie pojawiły się i zakorzeniły w każdej cywilizacji mniej więcej w tej samej formie. Większość z nich wytrwała w konkurencji ze stanowionymi przez państwo normami prawnymi, które szeroko je wykorzystywały jako podstawę dla bardziej zawiłych (a także, jak będę dowodził, gorzej uwiarygodnionych, a często mniej bezstronnych i sprawiedliwych) struktur prawnych. Konwencje takie mają rangę uniwersalnych reguł zachowania. W przeciwieństwie do prawa naturalnego czy moralności są to dające się wykazać fakty historyczne i antropologiczne; możemy powiedzieć, skąd się wzięły i dlaczego mają taką a nie inną postać.
Reguły zachowania to przede wszystkim reguły antydeliktowe: chronią osoby, własność, pokojowe działania, a także wiążącą naturę wzajemnych obietnic (umów). Czynią to, zakazując szkód cielesnych, przemocy lub jej groźby (z wyjątkiem przypadków, gdy chodzi o ochronę samych reguł), kradzieży, rabunku, oszustwa, uzurpacji i niewywiązywania się z przyrzeczeń. Chronią pokojowe działania, zabraniając zachowań, które będą ich istotnym zakłóceniem. Chociaż nie ma więc reguły głoszącej swobodę wypowiedzi, to wszystkie działania, które ją ograniczają – kneblowanie, zastraszanie, blokowanie swobody nabycia gazet czy wykorzystywania fal radiowych – będą zakazane przez reguły.
Mniej istotne i mniej uniwersalne reguły dotyczą dokuczliwości i nieoględności. Głośne skargi na zanieczyszczanie środowiska i hałas pojawiły się stosunkowo niedawno, długo potem, gdy standardem stało się oczekiwanie, iż to zadaniem państwa jest przeciwdziałanie wszelkim bolączkom, które to oczekiwanie ochoczo wspierało samo państwo. Dlatego też spontaniczność konwencji skierowanych przeciw dokuczliwości i nieoględności była o wiele mniejsza niż tych, które wiązały się z osobistym bezpieczeństwem, własnością czy dotrzymywaniem umów, te bowiem pochodzą z czasów, gdy poczynania państwowe były o wiele mniej wszechobecne. Jeśli o czymkolwiek to świadczy, to z pewnością o skuteczności, z jaką państwo szerzy przekonanie o swym monopolu na stanowienie prawa i prowadzenie polityki.
Przypadek skoordynowanych działań, które są bez reszty oparte na regułach powstających mocą konwencji, nazwę sytuacją doskonałej sprawiedliwości. Jest doskonała w tym przynajmniej sensie, że wszystkie reguły są przyjmowane dobrowolnie. Żadna nie jest narzucona przez jakąś władzę, która musiałaby dopiero wykazywać swą legitymizację, która nigdy nie będzie oczywista sama przez się i dlatego niekwestionowalna.”
https://liberte.pl/web/app/uploads/old_data/anthony-de-jasay-o-sprawiedliwosci/