„Every step and every movement of the multitude, even in what are termed enlightened ages, are made with equal blindness to the future; and nations stumble upon establishments, which are indeed the result of human action, but not the execution of any human design.”
— Adam Ferguson„Państwo to wielka fikcja, dzięki której każdy usiłuje żyć kosztem innych.”
— Frédéric Bastiat
Słowo „prawodawca” jest sprzeczne wewnętrznie. Prawo powstaje spontanicznie – jest wytworem ludzkich działań w ramach swobodnych interakcji jednostek, ale nie jest wytworem ludzkiego projektu – nie jest niczyim centralnym planem, nie jest dziełem żadnego geniusza. Nie może być zatem mowy o „dawaniu prawa”. Dawać można legislację, która dawniej kodyfikowała prawo, a która dziś usiłuje być prawem – próbuje je zastąpić, wyprzeć. „Legislacjodawcy” to osoby, które wierzą w prymat państwowego przymusu określonego w ustawie nad dobrowolną, spontaniczną konwencją społeczną, której prywatne egzekwowanie reguluje zachowanie społeczności.
Koncepcja „dawania prawa” jest przejawem pychy i arogancji współczesnych nauk społecznych, które stawiają sobie za cel płodzenie centralno-planistycznych projektów, siedmiolatek wprowadzających de iure nowy wspaniały świat bez nierówności i innych – często nieusuwalnych – szarych odcieni rzeczywistości, na które owi autorzy, w swojej zadufanej ignorancji, zamykają oczy.
Osoby, które określa się mianem „prawodawców”, to w istocie producenci recept totalitarnej kontroli – przepisów, które gdyby były wprowadzane w życie konsekwentnie, oznaczałyby feudalne poddaństwo względem woli rządzących. Dopóki będą stąpać po tej planecie „prawodawcy”, dopóty wybór kolektywny będzie zmieniał swe oblicze i nazwy, ale wciąż dostosowując się do zmieniających się warunków, będzie zawłaszczał kolejne sfery indywidualnego wyboru. Fundamentem socjalizmu i egalitaryzmu jest idea prawodawstwa – idea, że prawo zależy od woli rządzących, a nie od kultury i zwyczajów danej społeczności; idea, że to państwo stoi nad społeczeństwem; biurokracja nad indywidualną motywacją i odpowiedzialnością; poddaństwo nad obywatelstwem; racja stanu nad prawami jednostki; centralizm nad secesją; makiaweliczna skuteczność nad sprawiedliwością; przymus nad wolnością; rozkaz nad dobrowolną współpracą.
Przekonanie, że ludzkie społeczeństwo można lepić, jak z plasteliny, nigdy nie jest otwarcie artykułowane przez obrońców „prawodawstwa”, ale jest dorozumiane. Nie byłoby prawodawców, bez żarliwej wiary, że ludzi – traktując jak przedmioty – można dostosować do własnego wyobrażenia idealnej rzeczywistości, za pomocą państwowej biurokracji i redystrybucji. Nie byłoby parlamentów bez powszechnej wiary w skuteczność i moralność etatyzmu.
Owa wiara istnieje dlatego, że jest hodowana na ludzkich lękach, naiwności i głupocie, które to cechy swoich poddanych pieczołowicie państwo pielęgnuje, jako że są fundamentem, na którym się opiera jego raison d’être – lęk i zawiść są nowym „boskim prawem królów”. Boisz się bezrobocia? Pożaru? Biedy? Bandytów? Globalnego ocieplenia? Choroby? Rosji? Nie ma problemu – politycy przychodzą z pomocą. Wprowadzą podatki dla bogatych i podarują ci zabezpieczenie przed wszystkim. Wszystko za darmo! Nie będą bogaci na jachty, szampan i prostytutki wydawać! Już nie musisz się troszczyć o siebie i swoich bliskich – władza o wszystko zadba. Jeszcze ci wmówi, że bez jej pomocy byłbyś bezradny, jak dziecko we mgle. Jeszcze będziesz wniebowzięty, że władza zabiera ci większą część wypłaty i kontroluje każdy Twój ruch od kołyski po grób, bo sam mógłbyś postąpić ze swoimi pieniędzmi i swobodą wyboru nieracjonalnie. Jeszcze będziesz zachwycony ze społecznej i ekonomicznej stagnacji, bo rozwój, jak powszechnie wiadomo, zawsze jest skutkiem indywidualnego działania, a więc jest emanacją nierówności pomiędzy jednostkami. Nie ma i nie może być równomiernego rozwoju – cały naród nie może prowadzić prosperującej firmy i dzielić zyski po równo. Jeszcze będziesz piał z zachwytu, że drenaż oszczędności zapobiega inwestycjom w kapitał, bo te mogą zagrozić „zrównoważonemu rozwojowi”. (Na marginesie: czy to emocjonalne przywiązanie poddanych do swoich władców i ich niemoralnych i przeciwskutecznych poczynań, nie jest przejawem syndromu sztokholmskiego? Za co Rosjanie tak kochają Putina? Dlaczego ludzie płakali po Stalinie? Co każe ludziom wierzyć, że Tusk zrobi dla nich więcej z ich pieniędzmi, niż oni sami mogliby uczynić dla siebie? Dlaczego „Jarek Polskę zbaw”?)
Prawodawstwo żeruje na ludzkiej głupocie i słabości moralnej – przekonaniu, że wszyscy mogą zrzucić odpowiedzialność za swój los na barki wszystkich innych (trochę odpowiada za to Locke). Państwo żeruje na ludzkich emocjach – to poświęcenie, to dla wiary i Polski (z prawej strony), albo dla praw człowieka i Europy (z lewej)! Polityka żyje z przekupstwa – damy Wam milion mieszkań!